Sprawa z pozoru wydaje się oczywista, ale naprawdę taka nie jest! Kiedy my idziemy do lekarza, zwykle skrupulatnie się do tej wizyty przygotowujemy. Pilnujemy, aby nic nie zjeść przed pobraniem krwi, a na karteczce spisujemy sobie nazwy przyjmowanych leków. Szukamy najlepszego specjalisty w okolicy – o ile przypadek nie jest nagły, prześwietlamy wszystkich lekarzy wzdłuż i wszerz. Polegamy na poleceniach od rodziny i znajomych, nie idziemy w ciemno. Zatem dlaczego w przypadku zwierząt nie zwracamy na to wszystko aż takiej uwagi?
Będąc technikiem weterynarii, ale też po prostu właścicielką zwierząt (nie tylko psów, ale też kota i kiedyś gryzoni oraz królika), zaobserwowałam szereg zachowań, które notorycznie powtarzają się u klientów lecznic weterynaryjnych. Poniżej zawarłam tylko najważniejsze z nich – niech to będzie małe kompendium wiedzy dla przyszłych, jak i obecnych opiekunów zwierząt.

Mój piesek nie gryzie
To zdanie już samo w sobie jest kłamstwem – wszak każdy pies gryzie (chyba, że ma piętnaście lat i ani jednego zęba). Większość opiekunów postrzega swojego pupila jako uosobienie dobroci, anioła w ciele psa, nawet, jeśli ten waży czterdzieści pięć kilo i szerzy postrach wśród okolicznych kotów. Jednakże, jako osoby odpowiedzialne za zachowanie naszych zwierząt, mamy obowiązek przewidywać ich czyny oraz im zapobiegać. Moja Tosia również “nie gryzie”, ale podczas wizyt u weterynarza ma założony kaganiec, który niejednokrotnie uratował mi skórę. Przykład? Tosia otrzymała bardzo bolesny zastrzyk, zaczęła okropnie piszczeć, wyrywać się i szczerzyć zęby. Gdyby na pyszczku nie miała kagańca, pewnie by mnie uszczypnęła. Oczywiście, zwierzęta nie robią tego złośliwie i ja nie mam Tosi tej reakcji za złe, ona po prostu nie wiedziała, co się dzieje. Człowiekowi da się wytłumaczyć, że teraz będzie bolało i trzeba zacisnąć zęby, a on wie, że to wszystko dla jego dobra. Z psem niestety nie jest już tak łatwo.
Nie twierdzę, że każdy pies musi mieć założony u weterynarza kaganiec. To my najlepiej znamy nasze zwierzę i wiemy, jak zachowuje się w danej sytuacji (ale warto tutaj zostawić sobie margines nieufności). Są psy, których wizyty u weterynarza nie stresują, a ich próg bólu jest bardzo duży – ale to pojedyncze jednostki. Jeżeli mamy chociaż cień obaw, że pies może zareagować agresywnie (ze stresu, bólu, lęku), zakładamy mu kaganiec. A jeżeli pies jest agresywny na co dzień, robimy to koniecznie przed wejściem do lecznicy. Często psiaki stresują się już w poczekalni – wyczuwają zapachy zestresowanych zwierząt, które były tu przed chwilą, słyszą piszczenie i skomlenie zza drzwi gabinetu. Nic więc dziwnego, że większość psów bardzo negatywnie kojarzy sobie weterynarza. Uważam też, że jeśli mamy taką możliwość, warto założyć psu na wizytę szelki, aniżeli obrożę, ponieważ trudniej się z nich wydostać.
Kolejna rzecz – jeśli szczepienie przeciwko wściekliźnie Twojego psa jest po terminie, weterynarz powinien zapytać, czy zwierzę kogoś ugryzło. Wścieklizna jest chorobą zwalczaną z urzędu i lekarz nie zadaje tego pytania z braku sympatii, po prostu taki jego obowiązek.
Pięćdziesiąt ról weterynarza
Wiele osób myśli, że weterynarz w małym palcu posiada całą wiedzę na temat zwierząt i opieki nad nimi. Prawda jest jednak taka, że to wiedza stricte medyczna, a nie dotycząca na przykład dietetyki albo tresury. Czy chodzimy do okulisty, aby powiedział nam, jak mamy się odżywiać? Albo do dermatologa, żeby zapisał leki na ból głowy? Oczywiście, że nie. Nie da się przecież specjalizować w każdej dziedzinie. Dlatego weterynarzom zostawmy diagnozowanie chorób i leczenie, a w pozostałych kwestiach wybierajmy wykwalifikowane ku temu osoby – z problemami w zachowaniu psa zwróćmy się do behawiorysty (psiego psychologa), a po porady na temat żywienia do psiego dietetyka.
Weterynarz weterynarzowi nierówny
Innymi słowy, nie każdy weterynarz jest dobry. Wśród mnóstwa wspaniałych lekarzy weterynarii z powołania, znajdą się i tacy, którzy zachowują się, jakby zawód ten wykonywali za karę. Ba! Oni mogą zaszkodzić Twojemu zwierzęciu. Wybór „złego” weterynarza zobrazuję Wam na własnym (a właściwie Tosi) przykładzie.
Wiele lat temu, kiedy jeszcze byłam przed technikum, a moja wiedza na tematy weterynaryjne była bliska zeru, stanęłam przed wyborem lecznicy, która przeprowadzi zabieg sterylizacji u Tosi. Ot, taka rutynowa operacja – co może pójść nie tak? Wybrałam lecznicę oddaloną nieco od mojego miejsca zamieszkania, która wydawała mi się naprawdę świetna. Zabieg teoretycznie przebiegł pomyślnie, nic nie wskazywało na to, iż coś będzie nie tak. Dwa tygodnie później pojechałyśmy na zdjęcie szwów. Po wszystkim Tosi zostało w brzuszku kilka nitek, które – jak powiedziała pani weterynarz – niedługo znikną, bo to szwy rozpuszczalne. Nie zniknęły nigdy. Weterynarz też człowiek, pomylić się może, ale niektórych pomyłek nie wolno wybaczać.
Niestety, na tym przykładzie moje złe doświadczenia się nie kończą. Mało tego, znam sporo przypadków wśród znajomych, którzy również zostali oszukani. Nie będę opisywała każdej sytuacji z osobna, ale apeluję – sprawdzajcie weterynarzy! Nie ufajcie jednej pozytywnej opinii, szukajcie ich więcej. Walczcie o swoje prawa! Jeśli przeprowadzacie się do innego miasta albo nawet wyjeżdżacie ze zwierzakiem na wakacje, dokładnie sprawdźcie lecznice weterynaryjne w okolicy.
Weterynarz od kotów i krów
W wieku ośmiu lat dostałam od rodziców króliczka miniaturkę Lili. Wówczas nasze psy przyjechał zaszczepić wiejski weterynarz – taki typowy od świń i krówek. Zapytałam go, czy króliczki również się szczepi, na co on odpowiedział pytaniem “A kiedy zabijacie?”. Nie było to z jego strony pedagogiczne, ale nie do tego dążę.
Zwykle w ogłoszeniach o pracy dla lekarza weterynarii jest wyraźnie zaznaczone, czy to praca przy dużych (gospodarskich) czy małych (towarzyszących) zwierzętach. Nie bez powodu. Wet specjalizujący się w dużych zwierzętach nie będzie posiadał odpowiedniej wiedzy na temat małych i odwrotnie. Naturalnie, podstawy zna, bo musi, ale często nie ma odpowiednich specjalizacji. Osobiście nigdy nie pracowałam ze zwierzętami gospodarskimi i wiem, że nie dałabym rady, bo mam zerowe doświadczenie i mnie do takiej pracy zwyczajnie nie ciągnie. Owszem, “wiejski” weterynarz może zaszczepić Twojego psiaka i sprzedać tabletki na odrobaczenie, ale z poważniejszymi sprawami polecam udać się do lekarza specjalizującego się w zwierzętach towarzyszących.
Wielu weterynarzy od psów i kotów otwarcie przyznaje, że nie zna się na przykład na gryzoniach i zwierzętach egzotycznych (bo i tu potrzebne są osobne specjalizacje). Tak jak wspominałam na początku – dentysta nie zna się na chorobach tarczycy i wszyscy to wiemy. Identycznie sprawa ma się w przypadku weterynarzy, każdy specjalizuje się w innej dziedzinie. Często zdarza się, że czworonożni pacjenci z przypadkami ortopedycznymi są odsyłani do weterynarza ortopedy itp. Lekarz weterynarii wie bardzo dużo, ale żaden nie wie wszystkiego. Jeśli wet otwarcie nam mówi, że nie zna się na gryzoniach i nie podejmie się zabiegu na śwince morskiej, należy to uszanować i docenić jego uczciwość, a nie błagać, aby zoperował nasze zwierzątko. Szanujmy wzajemnie swój czas. 😉
Ale mój piesek tego nie lubi!
Lekarz weterynarii nie chce skrzywdzić Twojego zwierzęcia. Nawet, jeżeli robi coś, co może wyglądać okropnie – na przykład chwyta kota za skórę na karku i tak go trzyma. W ten sam sposób Twój kociak był trzymany niegdyś przez swoją mamę, to dla niego naturalne. Golenie brzuszka i smarowanie go klejącym żelem do USG również nie jest kaprysem weterynarza, ale niezbędną czynnością, która ma pomóc zdiagnozować zwierzę. Kilka zastrzyków pod rząd i wenflon w łapce w oczach wielu opiekunów czworonogów wygląda jak znęcanie się, tym bardziej, gdy Pikuś albo Kicia mają przerażony wzrok i całe się trzęsą. Zwierzę nie rozumie, że po tym będzie lepiej, ale my tak. Nie ma powodu do paniki, ona tylko udziela się pupilom, które świetnie wyczuwają nasze emocje.
Ważne: nie krzycz na zwierzę, nie wyzywaj go, nawet, jeśli puszczają Ci już nerwy. To nikomu nie pomoże, a tylko zestresuje jeszcze bardziej czworonoga i personel.
Zawód lekarza weterynarii to nie wolontariat
Weterynarii w Polsce nie refunduje NFZ. Całą kwotę za leczenie zwierzaka musimy wypłacić z własnej kieszeni, a nie oszukujmy się – ceny za usługi weterynaryjne nie są tanie i niejeden z nas zostawia w lecznicy połowę wypłaty. Klienci często krzywią się, że tak drogo. Warto jednak spojrzeć na to od drugiej strony. Nie płacimy tylko za leki i usługę, ale również sprzęt (który jest okropnie drogi) i przede wszystkim lata nauki i doświadczenia. Większość weterynarzy cały czas się szkoli, mimo, iż pracuje w zawodzie już kilkanaście (lub kilkadziesiąt) lat. Takie szkolenia nie są tanie, a to wszystko z troski o Wasze zwierzaki. Nic więc dziwnego, że ceny w lecznicach weterynaryjnych są, jakie są. Biorąc zwierzę pod swój dach, musisz być świadom wszystkich kosztów z nim związanych, w tym także nieprzewidzianych wydatków u weterynarza.
Jest jeszcze kilka kwestii, których tutaj nie poruszyłam, ale zostawię je na osobny wpis. Ten post możecie potraktować jako taki luźny poradnik. Żeby nie było niedomówień, podkreślam kolejny raz – weterynarze odwalają kawał dobrej roboty i większość z nich to naprawdę świetni lekarze! Stosując się do powyższych wskazówek, oszczędzimy nerwów oraz czasu obu stronom. Dużo zdrówka dla Waszych zwierzaków!
